Wednesday, April 28, 2010

Strony, ktore warto odwiedzic

Piloci mogli zostać wprowadzeni w błąd


Prezydencki samolot Tu-154M wyposażony w system TAWS mógł bezpiecznie wylądować na lotnisku pod Katyniem - uważa Marek Strassenburg-Kleciak odpowiedzialny za analizy strategiczne i rozwój sytemów trójwymiarowej nawigacji w koncernie Harman Becker. Jego zdaniem, urządzenia pokładowe są tak dokładne, że piloci bez trudu powinni byli wykonać ten manewr - chyba że wskazania nie były prawdziwe. Znane są bowiem techniki umożliwiające fałszowanie ich danych, często w sposób niemożliwy do zweryfikowania przez pilotów. Wówczas tragedia jest nieunikniona.

W ocenie Marka Strassenburga-Kleciaka - potwierdzonej przez niemieckiego eksperta Hansa Dodla, autora książki "Satellitennavigation", oficera Bundeswehry, inżyniera i profesora - analiza zdjęć z katastrofy prezydenckiego samolotu wykonanych przez Sergieja Amielina pozwala sądzić, że Tu-154M z polską delegacją na pokładzie zbliżał się do pasa startowego we właściwy sposób. Tyle że samolot znajdował się w niewłaściwym miejscu. Dokumentacja zdjęciowa pokazuje, że samolot leciał tak, jak powinien: w odpowiednim kierunku (wynika to z analizy poszczególnych uszkodzeń na czubkach pierwszych drzew) i z właściwym nachyleniem horyzontalnym maszyny przy podchodzeniu do lądowania. - Różnica polega tylko na przesunięciu fazowym samolotu: w płaszczyźnie poziomej o ok. 15-25 m do prawidłowego kursu, a w pionie o ok. 5 m; maszyna leciała za nisko - podkreśla Marek Strassenburg-Kleciak. Jak dodał, dane z systemu TAWS (Terrain Awareness and Warning System), w który wyposażony był samolot prezydencki, pokazują pilotom trójwymiarowy model terenu z dokładnością wysokości nawet do 1 metra i umożliwiają pomyślne lądowanie nawet w złych warunkach pogodowych. - Rozwijałem i współtworzyłem systemy trójwymiarowej nawigacji, dlatego też trudno mi to sobie wyobrazić, jak system TAWS, który był zainstalowany w samolocie prezydenta Kaczyńskiego, mógł zawieść. No chyba, żeby mu "pomóc". Inaczej z tym systemem nie można się rozbić - dodaje.
W jaki sposób wskazania urządzeń mogły zostać przekłamane? W tym celu stosuje się technikę o nazwie "meaconing" (Recording and rebroadcast on the Receive Frequency to confuse Positioning). Jak tłumaczy nasz ekspert, polega ona na tym, że sygnał satelity jest nagrywany przez specjalne urządzenie i z niewielkim przesunięciem w czasie i z większą mocą niż sygnał satelity puszczany w eter na tej samej częstotliwości, na której nadaje satelita. - Im mniejszy interwał czasu stosowanego w "meaconingu", tym trudniej go rozpoznać, co w konsekwencji prowadzi do błędnego określenia własnego położenia - wyjaśnił Strassenburg-Kleciak. Jak dodał, jeśli zmiana pozycji samolotu jest niewielka - a tak było w przypadku prezydenckiego lotu - to nawet inteligentny odbiornik (typu Receiver-Autonomous-Integrity-Monitoring) nie jest w stanie wykryć oszustwa. Przekłamanie urządzeń pokładowych można wprowadzić zarówno za pomocą satelity, jak i urządzeń znajdujących się na lotnisku. Jeśli zjawisku towarzyszą złe warunki pogodowe, piloci pozostają bezbronni. - Różnica położenia, jaką pokazuje trajektoria samolotu, jest typowa dla "meaconingu": aby sygnał nie mógł być wykryty, przesunięcie fazowe sygnału równe jest nanosekundom. Daje to przesunięcie położenia rzędu tych wielkości, które widać na dokumentacji Amelina - powiedział Strassenburg-Kleciak. Jak zaznaczył, jego spostrzeżenia w rozmowie telefonicznej potwierdził Hans Dodel.
10 kwietnia br. w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem zginęło 96 osób. Polska delegacja z Parą Prezydencką na czele leciała złożyć hołd polskim jeńcom wymordowanym w 1940 r. przez NKWD.

Nasz Dziennik, 2010-04-20 Marcin Austyn

Piloci wiedzieli o zbliżającej się tragedii


Biorący udział w odczytywaniu czarnych skrzynek prezydenckiego tupolewa pułkownik Zbigniew Rzepa podkreśla, iż z odczytanego dotychczas nagrania wynika, że w ostatnich chwilach lotu piloci zdawali sobie sprawę z tego, że maszyna uderzy o ziemię. Nie sprecyzował jednak, czy informacja ta zdążyła dotrzeć do samych pasażerów. Tymczasem rosyjskie Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych poinformowało, że wczoraj do godzin południowych zidentyfikowane zostały 64 ciała ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu. Ponadto ministerstwo twierdzi, iż na jego pokładzie było 97, a nie 96 osób.

Biorący udział w toczącym się w Moskwie śledztwie dotyczącym przyczyn sobotniej katastrofy polskiego samolotu rządowego z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim na pokładzie pułkownik Zbigniew Rzepa z Naczelnej Prokuratury Wojskowej poinformował wczoraj dziennikarzy, iż z dotychczas odczytanych zapisów wynika, że piloci Tu-154 przed samą katastrofą zdawali sobie sprawę z tego, iż się rozbiją. Pułkownik przyznał także, że ostatnie minuty zapisu "były dramatyczne". Nie chciał jednak powiedzieć, czy pozostali pasażerowie zdawali sobie sprawę ze zbliżającej się katastrofy. Rzecznik prasowy Naczelnej Prokuratury Wojskowej dodał także, że rozmowy w kabinie odbywały się jedynie pomiędzy pilotami. - To na pewno rozmowy samych pilotów - powiedział. Wykluczył także podawaną przez Rosjan wersję, jakoby samolot podchodził do lądowania kilka razy. - Podejście było tylko jedno i od razu złe - cytuje jego słowa "GW".
Tymczasem z informacji podanych przez rzecznika prokuratora generalnego Mateusza Martyniuka wynika, że strona rosyjska przekazała już stronie polskiej część dokumentów z prowadzonego śledztwa. Możliwe więc, iż niedługo będziemy mogli dowiedzieć się więcej w tej sprawie i poznać odpowiedzi na najważniejsze pytania. W ustaleniu przyczyn katastrofy może także pomóc analiza trzeciej czarnej skrzynki, która wczoraj w godzinach wieczornych miała przylecieć do Polski. - Jeżeli nic szczególnego się nie wydarzy, to jeszcze dziś w godzinach wieczornych ostatnia skrzynka trafi do Warszawy i wówczas zostanie niezwłocznie przewieziona do Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych, gdzie zostanie poddana odczytowi - powiedział we wczorajszej rozmowie z "Naszym Dziennikiem" rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artyniak. - Jest już powołana grupa biegłych, którzy tą czynnością będą się zajmować. Będziemy się więc starali uzyskać informacje z tej czarnej skrzynki w sposób możliwie jak najszybszy. Eksperci będą pracowali bez wytchnienia, aby jak najszybciej mieć te parametry lotu - dodał.
Pułkownik Artyniak wyjaśnia także, że wspomniana skrzynka zawiera jedynie parametry lotu, które są zapisywane ze wszystkich czujników znajdujących się na statku powietrznym. - Tutaj nie będzie więc rozmów, a jedynie ścisłe dane techniczne, m.in. pracy silników i poszczególnych innych podzespołów - wyjaśnia pułkownik. Nasz rozmówca precyzuje, że trzecia czarna skrzynka trafia bezpośrednio do Warszawy z tego względu, iż jest to urządzenie produkcji polskiej i to my posiadamy urządzenie niezbędne do jej odczytu. - O ile jednak wiem, to w czynności odczytu rejestratora będzie także uczestniczył przedstawiciel rosyjskiej komisji badania wypadków lotniczych, która bada dwie pozostałe czarne skrzynki zamontowane przez producenta [Rosję - przyp. red.] - mówi płk Artyniak.

Zidentyfikowano 64 ciała

Tymczasem drugiej moskiewskiej grupie prokuratorów z ekspertami medycyny sądowej udało się - dzięki współpracy rodzin ofiar - zidentyfikować kolejne ciała ofiar. Do wczoraj udało się ustalić tożsamość 64 osób. - W ciągu doby dokonywano czynności związanych z identyfikacją ciał zabitych, ogółem zidentyfikowano 64 ciała - potwierdziło Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych Rosji. Taką samą informację przekazała chwilę później także minister zdrowia Ewa Kopacz, zaznaczając, że liczba 64 zidentyfikowanych ciał pochodzi z godziny 10.00 czasu polskiego (12.00 czasu moskiewskiego). Podkreśliła, iż następna grupa około 20 osób "podejmuje kolejną próbę rozpoznania krewnych". Są to głównie osoby, które za pierwszym razem nie potrafiły zidentyfikować swoich bliskich, jednak zdecydowały się na ponowną próbę. - Jesteśmy w trakcie pracy, więc jest duże prawdopodobieństwo, że jeszcze dziś uda nam się rozpoznać siedem ciał. Są rodziny, w tej chwili pracujemy z patomorfologami z Polski i patomorfologami miejscowymi - powiedziała Kopacz dziennikarzom zebranym przed moskiewskim Biurem Ekspertyz Sądowych, gdzie dokonywana jest identyfikacja ofiar sobotniej katastrofy.
Ewa Kopacz zauważa, że wcześniej już były dwa przypadki, gdy ponowna identyfikacja zakończyła się sukcesem. - Jeśli ktoś miał trudności, powiedział: "Nie lecę do kraju, ale chcę jeszcze spróbować dzisiaj", to my wręcz zachęcamy: zostańcie, obejrzyjcie jeszcze dodatkowe zdjęcia, prześpijcie tę noc, przypomnijcie sobie o jakichś znakach szczególnych - cytuje jej słowa PAP. Kopacz podkreśliła ponadto, że jeśli ktokolwiek z bliskich - którzy do tej pory nie czuli się na siłach przyjechać do Rosji - zdecyduje się jednak przylecieć jeszcze do Moskwy na identyfikację, to ma taką możliwość, gdyż w tej sprawie jest pełne wsparcie ze strony polskiego rządu.
Minister zdrowia zapowiedziała także, że identyfikacja genetyczna ofiar powinna się zakończyć do przyszłej środy, choć nie można wykluczyć ewentualnego przedłużenia tych czynności.

Rosjanie: Ofiar było więcej

Rosyjskie Ministerstwo ds. Nadzwyczajnych potwierdziło we wtorek wieczorem wcześniejsze doniesienia śledczych z Moskwy, jakoby w sobotniej katastrofie prezydenckiego tupolewa zginęło 97, a nie jak się powszechnie podaje - 96 osób. - 97 osób - 89 pasażerów i 8 członków załogi znajdowało się na pokładzie rozbitego Tu-154. Wszyscy oni zginęli - cytuje wypowiedź jednego z przedstawicieli rosyjskiego ministerstwa ds. nadzwyczajnych agencja RIA Novosti. Zaistniałej niespójności w liczbie ofiar nie potrafi jednak wytłumaczyć strona polska. - Nie wiemy jeszcze, skąd jest ta rozbieżność. Na początku już takie informacje się pojawiały. Chodziło wówczas o jedną osobę - stewardesę będącą zarazem funkcjonariuszem BOR, którą Rosjanie wliczali podwójnie. Teraz natomiast nie wiem, skąd wzięła się taka liczba - powiedziała w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Agata Grynkiewicz, doradca rzecznika rządu.
W internecie zamieszczone zostało amatorskie nagranie płonącego wraku prezydenckiego samolotu. Autor - prawdopodobnie Rosjanin mieszkający nieopodal lotniska - zarejestrował wygląd miejsca katastrofy tuż po upadku Tu-154 jeszcze przed przybyciem służb ratowniczych. Na filmie słychać m.in. syreny i wystrzały. Według pierwszych ocen cztery pojedyncze strzały mogą być odgłosami eksplozji amunicji funkcjonariuszy BOR, do jakiej mogło dojść z powodu wysokiej temperatury. Nagranie ma zostać przeanalizowane przez polskich śledczych także pod kątem jego autentyczności i źródła pochodzenia.

Marta Ziarnik
Nasz Dziennik, 2010-04-15